Słabowita ta nasza młodzież, przyszłość narodu. Jak mówi mi żona (wychowawczyni w liceum) w klasach prawie połowa uczniów kombinuje jak tu nie chodzić na zajęcia z wf. Kombinuje, bo zwolnienia od rodziców imo w tej materii to jakieś niewiele warte świstki papieru. Orzeczenie od lekarza to może by i miało sens. Ale podobno te zwolnienia od rodziców też należy uwzględniać.
Zresztą rodzice mogą też usprawiedliwiać nieobecność na innych lekcjach. Jak dziecko jest chore, to idzie się z nim do lekarza, a tam przynajmniej w rejestracji mogliby wydawać zaświadczenie dla szkoły. Niech się młodzież uczy, że potem w pracy papierek od mamusi nie wystarczy. Ilość opuszczonych godzin, którą mogliby usprawiedliwić sami rodzice na podstawie oświadczenia imo powinna być ograniczona.
Jest też inna prawidłowość. Jak zauważyła moja żona nauczycielka – uczniowie, którzy nagminnie opuszczają zajęcia z wf, często próbują też „uwolnić się” od uczestnictwa w innych zajęciach. Słabe ciało to i słaby duch. Uczęszczanie na zajęcia z religii też może zmęczyć. To co robimy? Deklarujemy brak zainteresowania religią i... Mamy spokój. Zajęć z etyki i tak szkoła nie zorganizuje, bo uczniowie i na te zajęcia muszą wykazać chęć uczestnictwa. A szkoda, bo gdyby zamiast religii były obowiązkowe lekcje etyki, to uczniowie i ich rodzice w deklaracjach byliby bardziej rozważni.
A i jeszcze jedno spostrzeżenie. Na wycieczki klasowe też nie chcą jeździć ci, którym ogólnie chce się zrywać z niechcianych zajęć (wf, religia).